Odejścia i powroty. Odcinek 5.

Ostatni rok studiów biegł jak uciekinier przed nieznanym niebezpieczeństwem, a może raczej jak niecierpliwy podróżnik wypatrujący kresu swej wędrówki. W każdym razie, zarówno przeszłość jak i przyszłość miały znów się spotkać w niespodziewanym uścisku dłoni. Pogodzone, pojednane i miałam nadzieję, że zostaną przyjaciółkami już na zawsze. Mnie ogarniało coraz większe przynaglenie odpowiedzenia sobie, co zrobię po studiach. Odpowiedź już niby znałam, ale nie wypowiedziana na głos, zdawała się nie istnieć. Walka wewnątrz mnie była ogromna. To tak jakby na ring wrzucono moje serce i cała resztę myśli moich własnych i świata. Kogo należy bardziej słuchać, kto zwycięży tym razem ?

Ciągle nie było we mnie przekonania, że uda mi się obronić pracę i skończyć pomyślnie studia. Dziwi to tym bardziej, że miałam stypendium naukowe i aktywnie uczestniczyłam w zajęciach, a przede wszystkim kochałam te studia. No ale fakty a moje odczucia, to były dwie różne rzeczywistości, którym ciągle ciężko było się spotkać. Plan była taki. Zdać wszystkie egzaminy, mieć czas na skończenie pisania pracy i w końcu ją pomyślnie obronić. Proste. Na szczęście nie było zbyt wiele do poprawiania w pracy. Temat niezmiernie mnie wciągnął i był taki mi bliski. Poszło dość sprawnie, choć pamiętam, że trzeci rozdział pisałam już na przedawkowanej kawie i ciągłej z jej powodu niestrawności. Promotor mój przeczytał, uśmiechnął się i ustaliliśmy termin obrony. 

Trudno mi było uporządkować myśli w związku z otwierającym się nowym rozdziałem mojego życia. Musiałam w końcu wypowiedzieć wszystkie kołatające się pragnienia i plany, by pomóc się im oczyścić z tego, co niekorzystne dla mnie. Moim zaufanym przyjaciołom w końcu powiedziałam: „wracam tam…”. W tych słowach i decyzji nie było nic z pośpiechu ani egzaltowanych emocji. To była odpowiedź na wołanie tak silne, że wszelkie – nawet moje własne – przekonywania nie odnosiły skutku. Jedni się cieszyli, inni patrzyli zaniepokojeni.

Zaniepokojenie także ogarniało moje serce. Z jednej strony tęsknota, a z drugiej świadomość trudu, który mnie czeka. Nie szłam w ciemno jak niegdyś. Teraz znałam drogę i wiedziałam czego mogę się na niej spodziewać i jak wiele jeszcze trudniejszych wydarzeń nie znam. Bałam się, tak, nie byłam pozbawiona obaw, niepokoju czy lęku. Przypominały mi się wszystkie te trudne słowa, spotkania i dni. Zmęczenie, rezygnacja z tego, co teraz zawsze mogę mieć pod ręką. Najbardziej obawiałam się – znów – że z jakichś powodów nie dam rady. Jednak o dziwo ta myśl nie dominowała we mnie. Pojawiała się czasem wraz z innymi jej podobnymi straszydłami, jednak kiedy spotykały one w moim wnętrzu zdecydowanie i konsekwencje wyboru, uciekały na długo. 

Zatem wiedziało już kilka najbliższych osób z grona przyjaciół i towarzyszy moich zmagań. W domu nie wiedziano nic. Postanawiając tak, chciałam w jakiś sposób pomóc sobie i nie słuchać niepokojów i obaw, których i tak miałam sporo. Jeśli się obronię – powiem, bo będzie to dla mnie pewnik, że podjęłam dobrą decyzję. 

Lato nabierało na sile. Pamiętam je niezwykle barwnie. Moja najdroższa przyjaciółka właśnie teraz wychodziła za mąż. Znałyśmy się już kilka lat i do dziś jest to najbliższa mi zaprzyjaźniona dusza. Poznałyśmy się w tym samym niezwykłym miejscu, które skradło moje serce. Dzięki temu spotkaniu zyskałam przyjaciela, który był i jest ze mną w najważniejszych momentach życia. To także dzięki niej przetrwałam najtrudniejsze chwile i nigdy nie zapomnę jak wiele zrobiła, bym i ja mogła w końcu dostrzec błękit własnego życia. Dzisiaj widzimy się bardzo rzadko, bo życie rozdzieliło nasze domy, ale przyjaźń jest równie mocna jak wtedy, a nawet silniejsza. A tego lata widziałam ją w białej sukni, niecierpliwe wyglądającą  z okna za swoim przyszłym mężem, który w ramach niespodzianki, podjechał po nią wielką transportową ciężarówką rąbiąc przy tym nie mało hałasu. Obserwowałam jej łzy i wzruszenie i cieszyłam się tak ogromnie, że odnalazła swoją upragnioną miłość. 

W czasie studiów miała takie postanowienie. Jeśli w ciągu ostatniego roku nie pozna swojego przyszłego męża, wróci tam, gdzie ja także znów miałam zamiar iść. Przez cały ten czas nie miała chłopaka, aż do ostatnich wakacji. Ich spotkanie było jak rozpalenie ogniska w ciemnym lesie. Odnaleźli się i już na zawsze splotły się ich drogi. Dziś mieszkają w górskim domku z trójką wspaniałych maluchów. A ich miłość zdaje się każdego dnia być piękniejsza.

Ja nigdy nie pragnęłam białej sukni, nie chciałam też mieć domu, ani męża, a dzieci zdawały mi się być tak niemożliwe w moim życiu, że nawet o nich nie myślałam.  Jak zwykle miałam swój świat i swoje ideały. Nie pociągało mnie nic, co spotykałam na swojej drodze. Zdawało mi się, że wszystko jest takie nie pasujące do mnie. Jakbym miała inne atomy w sobie, które nie rozpoznają świata w którym żyją. Jedynie to, co dotknęło na tyle mocno mojego serca, by je obudzić z letargu, to był zakon. Może nawet nie on sam…jednak to wszystko co mnie do niego doprowadziło po raz pierwszy i nadal przemieniało mnie całkowicie (więcej). Stawałam się nie do poznania dla samej siebie. Doświadczenie miłości, której deficyty każdy z nas mniej lub bardziej odczuwa, było tak mocne i ważne. Doświadczenie wagi mojego życia, na które zaczęłam patrzeć z perspektywy nieba, a nie ziemi. Zrozumienie istoty człowieczeństwa, nad którym się wcześniej nie zastanawiałam. Pragnienie życia prawdziwego, porzucenia ciasnych i duszących masek, które okłamywały nie tylko innych ale i mnie. Przemiana, która pociągała mnie ku więcej. Bóg stał się moja pasją. Inspiracją, sensem, celem. Nigdy bym się tego po sobie nie spodziewała…

Pod salą egzaminacyjną oprócz mnie stało jeszcze kila przejętych studentów. W ręku ściskałam kartkę z pytaniami i pobieżnie przeglądałam notatki. Kiedy przyszła moja kolej, nogi ugięły się pode mną, ale odważnie i z uśmiechem weszłam do sali, nie dając po sobie poznać zdenerwowania. Poproszono mnie był usiadła i zadano pierwsze pytanie. To było to, które znałam najlepiej. Odpowiedź zatem poszła gładko i nawet wywiązała się z niej mała dyskusja. Potem jeden z egzaminujących znalazł zwrot w pracy, który mu się nie wydawał właściwy i prosił o wytłumaczenie. Jakoś udało mi się z tego wybrnąć nawiązując do pamiętanych jeszcze nie dawno wykładów. Kolejne pytania i znów wyglądało to jak rozmowa miłośników teologii. Byłam coraz bardziej rozluźniona i zdawało mi się to takie…proste. Na koniec serdeczny uścisk ręki, kilka żartów i ten który najbardziej pamiętam: – „po takiej obronie nie zostaje nam już nic innego tylko zaprosić panią do naszego seminarium,… no ale jest pani kobietą, niestety…” – po czym wszyscy roześmialiśmy się serdecznie. 

Z budynku wybiegłam rozradowana. Biegłam też przez całą drogę na przystanek. Byłam tak szczęśliwa. Właśnie zamknął się pozornie niekończący się trudny rozdział i otwierał kolejny. Czułam się wolna, spełniona, podbudowana i taka…dumna. Życie złapałam za nogi i mogłam już wszystko – tak mi się wydawało. Obrona pracy spowodowała, że odważnie rozpoczęłam rozmowę w domu o moich planach. Spodziewałam się batalii, ale nie było ona taka duża, a może to ja byłam silniejsza niż kiedyś.

Znów zamykanie spraw koniecznych i wyjazd. Najpierw musiałam jednak rozeznać teren. Powroty bowiem nie są takie proste, ten wymagał nie tylko mojej decyzji, ale też zgody na niego strony drugiej. A tego nie mogłam być pewna. 

Przyjechałam by rozmawiać z zaprzyjaźnioną siostrą, jednak nie zdradzałam celu swojej wizyty od razu. Oficjalnie przyjechałam trochę odpocząć. Drugiego dnia nie mogłam usiedzieć na miejscu więc poprosiłam o rozmowę. Opowiadałam swoje perypetie w całej szczerości chcąc naświetlić wszystko, czego „można by się po mnie spodziewać”. Na końcu poprosiłam o przyjęcie do zgromadzenia. Na odpowiedź musiałam czekać jeszcze cały kolejny dzień. w tym czasie roznosiło mnie strasznie. Z jednej strony chęć ucieczki przed takim życiem, myśli, by zwiać jak najdalej. Z drugiej niezrozumiałe zapewnienie, że to ma sens i swój upatrzony cel, którego jeszcze nie rozumiem. Po zmaganiach ze swoimi emocjami zgodziłam się wywnętrzanie na każdą odpowiedź, którą mogłam usłyszeć. Kolejnego dnia miałam już kupiony bilet na powrotny pociąg i nie wiedziałam czy czekać na odpowiedź, czy później zadzwonić i dopytać. Gdy spakowana wychodziłam z pokoju i trzymałam już w ręku walizkę, zatrzymała mnie siostra życząc dobrej drogi i niespodziewanie dodała – „i jeszcze jedno,  zostałaś przyjęta”. 

Wracając obmyślałam strategię odejścia ponownego i powrotu. A może raczej ponownego powrotu  i odejścia. Z każdej strony coś zostawiałam i do czegoś wracałam. Miałam nadzieję, że wracam do domu i pozostawiam starą mnie, wraz z życiem, które mi się nie kleiło i nie szło najlepiej. Pozostawiam smutki, tęsknoty i braki powracając do radości i swego miejsca w świecie. Odchodząc od przeszłości kierowałam się nadzieją że wszystko zostanie zbudowane na nowo. Zapomniałam tylko o jednym. Przeszłość miała podać dłoń przyszłości w radosnym i serdecznym uścisku, a ja chciałam odciąć się od niej jak najszybciej, by móc budować coś zupełnie nowego. Pojednanie nie nastąpiło w pełni, a ja oślepiona dniem dzisiejszym ufałam, że już nic nie przeszkodzi mi  w realizacji moich pragnień. 

c.d.n

Przeczytaj także:

Odejścia i powroty. Odcinek 4.

Odejścia i powroty. Odcinek 3.

Odejścia i powroty. Odcinek 2.

Odejścia i powroty. Odcinek 1.

Odważyłam się i poszłam.

 

 

 

22 myśli w temacie “Odejścia i powroty. Odcinek 5.

Dodaj komentarz