Pragnienia czy oczekiwania – co wybieram.

Z każdym pojawiającym się pragnieniem w sercu, rosły nadzieje. Projekcja spełnienia i realizacji napełniały mnie zawsze nadzieją. Spełnione pragnienie było cudownym dopełnieniem tego, co rozpoczęło się kiedyś gdzieś głęboko w sercu.

Pragnienia zawsze motywowały mnie do czynu, jednak gdy napotykałam różne przeszkody, zbyt szybko zaczynałam z nich rezygnować. Na ich miejsce znów niby ukradkiem, a jednak bardzo skutecznie rozsiadały się oczekiwania innych względem mnie. W głowie powstawał zamęt, a w sercu niepewność.
Ja czy oni? Ich życie czy moje? Co jest dobre dla mnie… co lepsze… co wypada, a co trzeba…

Pamiętam, gdy jako mała dziewczynka postanowiłam sobie, że z wielką mocą będę realizować pragnienia rodzicielki. Wszelkie jej potrzeby będą ważniejsze niż moje – z miłości oczywiście… Wymyśliłam sobie, że skoro widzę najbliższych szczęśliwych i zadowolonych ze mnie, kiedy zachowuję się w określony sposób, to widocznie jest to dobre. Nie chciałam być przyczyną ani łez, ani cierpienia kogokolwiek, a najbardziej tych, którzy są blisko. Zatem dostosowywałam się do ich oczekiwań – w każdym razie bardzo się starałam.

Na początku, gdy zaczynałam to swoje życie w nie-swojej skórze, nie sprawiało mi ono zbyt wiele trudności. Zawsze mogłam zamknąć się w swoim świecie marzeń i być tam kim chcę i jaka chcę, czy pragnę być. Z czasem jednak zauważyłam, że pomimo usilnych moich starań, ani świat nie jest lepszy, ani moi bliżsi szczęśliwsi, a ja w tej wewnętrznej i zewnętrznej iluzji nie potrafię już odnaleźć siebie prawdziwej. Co gorsza, bez względu na mój wysiłek bycia grzeczną i lubianą narastał we mnie bunt, ból i frustracja, bo i tak nie postrzegano mnie według mojego wymarzonego wzorca. Wielkim rozczarowaniem było to, że pomimo tych wysiłków oczekiwania względem mnie nie przestawały rosnąć, a spełnianie ich nie przynosiło ulgi. Ciągle pojawiały się kolejne punkty do spełnienia i coś do poprawy. Niestety, nie byłam idealna. A tak bardzo chciałam być właśnie taką –  wspaniałą, cudowną, kochaną…

Zbudowałam fikcyjną siebie na potrzeby przetrwania w świecie dorosłych.  Świat ten wydawał mi się na tyle nie mój, że  szukałam wszelkich możliwych sposobów bycia inną niż on. Budowałam mur, który początkowo miał mnie chronić, ale z czasem przerodził się w więzienie z którego nie potrafiłam się już wydostać o własnych siłach. Gdy moja dorosłość zaczynała się zbliżać z ogromna siłą i walecznie dopominała się o swoje prawo do życia, ja nieprzygotowana i zdezorientowana uciekałam od niej. Nie była moim przyjacielem. Ja chciałam pozostać dzieckiem wciąż ukrytym w sobie i przed światem.

Przyszedł moment, w którym musiałam zacząć wybierać. Jeśli chcę żyć, to muszę odrzucić wszelkie maski i kłamstwa którymi się oblepiłam. Jeśli moje życie miało ruszyć do przodu, to tylko wtedy gdy rozpoznam siebie prawdziwą.

Rozpoczęcie mówienia prawdy o sobie wymagało najpierw jej odkrycia, poznania i przyjęcia.

Odkrycie dokonywało się bardzo powoli. Jakie to ważne możesz przeczytać TU. Zestawienie swoich odczuć i spostrzeżeń ze światem zewnętrznym bywa naprawdę trudne. Każdy ma „swoją prawdę” i na te same wydarzenia patrzeć może zupełnie inaczej. Ja miałam tylko swój świat i tylko przez jego pryzmat patrzyłam na siebie. Potrzebne było nowe otwarcie. Otwarcie zamkniętych bądź nigdy nie otwieranych drzwi – takie konieczne wietrzenie, by nie udusić się. Dopuścić do siebie krytykę, radę, nawet ocenę innych, by uwolnić się od niedającego wolności przywiązania do siebie i swojego zdania.

Poznawanie siebie to długa i trudna wędrówka, w której kluczowym momentem jest zrozumienie że nie jestem idealna i nie będę, a pomimo to jestem kochana. Gdy poznałam korzeń swojej wartości i jednocześnie swoją słabość – stałam się spokojniejsza. Prawda o mnie i moim wnętrzu jednak nie zawsze była przyjmowana przez innych i to także wymagało trudu, by mimo to nie zrezygnować z kroczenia jej ścieżką. Kiedy już doświadczy się prawdy o osobie, ma ona tak potężną i przemieniającą moc, że staje się mało istotne to, co ktoś inny mówi o mnie. Co z tego, że mówią mi, jaka jestem, skoro ja wiem, że nie jest to całą prawdą o mnie i że są takie miejsca, do których ten inny ktoś nigdy nie będzie miał dostępu.

Przyjęcie siebie ze wszystkim, uścisk prawdziwej pojednawczej miłości, który powinien dokonać się w nas, jeśli chcemy żyć w zgodzie ze sobą. Przytulenie siebie z całym tym złem, niedoskonałością i niezadowoleniem siebie. Przyjęcie w sobie wszystkiego, jest szansą na rozwój.

Kiedy nagle stanęłam przed „światem” jako nowa ja, niekoniecznie zostałam przyjęta z otwartymi ramionami. Najczęściej słyszałam, że „to nie ja”, że „nie umiem samodzielnie myśleć” lub „jestem manipulowana i mam słabą wolę”. O dziwo, moja wewnętrzna wolność stała się nie do przyjęcia dla nielicznych. Początkowo byłam zdziwiona i rodził się we mnie bunt. Z czasem zaczęłam rozumieć, że zmiana myślenia na swój własny nie raz staje się powodem wojen i konfliktów. Ośmieliłam się myśleć inaczej, być sobą i rozpocząć samodzielne odkrywanie życia. Stałam się inną, niż oczekiwanoA dość często oczekiwano ode mnie, że zachowam się w jakiś określony sposób „bo tak trzeba, bo wypada…”. W takich sytuacjach pomimo silnych emocji starałam się głębiej zastanowić co jest ważne – co ważniejsze, co istotne, jakie są moje pragnienia i moje oczekiwania.

Tak, bywają momenty w których trzeba się zachować „jak należy”, ale nie zawsze.

By właściwie ustawić w swoim życiu hierarchie wartości potrzebne jest przejście kilku ważnych kroków. I chociaż w moim przypadku dokonywały się one powoli i systematycznie, a owoce zaobserwowałam dopiero po dłuższym czasie, to właściwe uporządkowanie serca  – jak już wielokrotnie pisałam – jest konieczne do życia w prawdzie i wolności.

Warto na samym początku drogi zadać sobie pytanie „czego pragnę”? I zastanowić się, czy to pragnienie jest rzeczywiście tak ważne do osiągnięcia prawdziwego szczęścia. Podkreślam – prawdziwego, ponieważ stawianie sobie za cel rzeczy materialnych do szczęścia prawdziwego na pewno nas nie doprowadzi.

Moja droga rozpoczęła się od uświadomienia sobie że ja to ja i nikt inny. Banalne? Może i tak, jednak dla mnie to był istotny zwrot. Jeśli bowiem przez wiele lat żyłam nastawiana nie na swoje życie, ale na życie innych, na zaspokajanie potrzeb innych – pomijając swoje – nieustannie dokonywało się pogłębiające wewnętrzne rozmycie granic. Zdawało mi się, że gdy zaspokoję potrzeby innych, będę szczęśliwa. Niestety, odgrywanie roli nie przyniosło nic dobrego. W ciągu kilku lat zaczęłam mieć problem z rozeznaniem swoich potrzeb, pragnień i czegokolwiek, co mogłoby być nazwane moim. A na większość zadawanych mi pytać odpowiadałam ” nie wiem”. Nie wiedziałam: kim jestem, po co i dlaczego. Odkrywanie tego zajęło mi wiele bolesnych lat. Dotarcie do siebie przyniosło natomiast pokój , radość i wolność.

Bądź sobą. Co to znaczy? Dla mnie nie oznacza to demonstrowania na siłę swoich przekonań, obnoszenia się ze swoim światem wartości bądź ich brakiem. Pozornie odważnego dopominania się o swoje prawa.

Bycie sobą to znalezienie w sobie tej bezcennej niepowtarzalnej przestrzeni wyjątkowości. To odkrycie ukrytego skarbu zakopanego przez tak wiele lat. To dostrzeżenie wartości swego życia i pielęgnowania go w sobie. To dbanie o to życie podarowane i zadane. Bycie w pełni sobą to dążenie do tego, co nam przeznaczone – do szczęścia, pokoju i radości. To zgoda na siebie w tym, co jest i codzienne uśmiechanie się do tego, czego nie chcielibyśmy w nas widzieć. To otwartość na zmiany. To miłość przyjmująca, cierpliwa i łagodna względem słabego człowieka, którym jestem. To zakochanie nie w sobie a w Dawcy tego niepowtarzalnego daru dla innych, którym mogę stać się ja i moje życie.
Z tego doświadczenia mogę dopiero uczynić krok na przód, ku drugiemu – ku innym.

Moje pragnienia ? Są ważne ! Jednak w każdej sytuacji powinny być one dobrem dla mnie i dla drugiego.

Kiedy już zdecydowałam się rozpocząć życie z darowanym mi mężczyzną, powinnam stać się z nim jednym sercem. Piszę „powinnam” bo to wcale nie takie proste.

Nastąpiło zderzenie dwóch różnych światów, z których oboje staramy się wyłuskać wspólne pragnienia. Jako rodzina jesteśmy teraz dla siebie najbliższymi ludźmi. Z nikim bowiem nie łączą mnie tak silne więzy jak z mężem ! Matka, ojciec, siostra czy brat, najlepsza przyjaciółka to nie są osoby najbliższe. Uświadomienie sobie tego może uchronić przed wieloma nieporozumieniami czy nawet konfliktami. To jest teraz priorytet. To jest najważniejsza przestrzeń realizacji moich pragnień – dom, rodzina, mąż i dzieci. Stworzyliśmy całkiem nowy świat w którym miłość może zacząć rządzić – o ile jej na to pozwolimy.

Dzielenie się miłością – a co za tym idzie – rezygnowanie ze swoich pragnień na rzecz drugiego może i powinno się dokonywać przede wszystkim w tym rodzinnym kręgu. Jeśli jakiekolwiek pragnienia mają wykraczać  poza rodzinę, to tylko za jej zgodą i  za każdym razem istotne jest rozeznanie czy to dobre dla niej

Rozeznanie tego prawdziwego dobra bywa trudne, jednak jest możliwe!

W tym miejscu chciałam opowiedzieć Wam o wydarzeniu jakim była uroczystość mojego ślubu.

Całą historię znajdziecie tutaj, a z niej wiadomo, że szybko zdecydowaliśmy się na ten wspaniały krok. Z powodu tempa naszych wyborów trzeba było sprawnie „ogarnąć sytuacje” i powiadomić bliskich.

Kiedy rozmowy z ukochanym zaczęły nabierać szczegółów w tej sprawie, po raz kolejny okazało się, że czujemy podobnie w kwestii wesela. Chodziło raczej o brak tego istotnego elementu wielu ślubów.

„Ale jak to bez wesela?” to zawieszone w powietrzu zdanie zdawało się krzyczeć swoim własnym zdumieniem i zaskoczeniem. „A goście, życzenia, prezenty…?”
No właśnie… Oczekiwano od nas, że to wyjaśnimy, że coś zmienimy, pójdziemy na jakiś kompromis.

Kiedy młodzi ludzie (w naszym przypadku już nie tacy młodzi ;)) zaczynają sobie układać życie po swojemu spotykają się często z oporem i krytyką ze strony rodziny – że nie tak. Pomijam realne zagrożenie, relacje toksyczne i ewidentne niebezpieczeństwo. Chodzi mi bardziej o przekonanie naszych rodzin z obu stron że „oni już przeżyli i wiedzą”. I choć deklarują, że nie chodzi o to, że „lepiej”, to daje się odczuć jakiś rodzaj oczekiwań względem nas i naszego życia czy wyborów. To naturalne, że mają oczekiwania, jednak czy my im ulegniemy? Czy oczekiwania innych staną się podstawowym budulcem naszej codzienności? Jeśli tak, to nie jest już nasze życie, ale odważanie życia innych i realizowanie pragnień innych z pominięciem swoich.

Tak więc w toku rozeznania sytuacji zapadła decyzja. Ja i narzeczony mieliśmy głębokie przekonanie, że organizowanie wesela będzie w sprzeczności z przekonaniami naszych serc. Nie miało to nic wspólnego z buntem czy robieniem komuś na złość. Uważaliśmy, że zawarcie sakramentu jest sercem tej uroczystości, jaką jest ślub. Chcieliśmy, by była ona prawdziwie ucztą miłości i zarówno nas, jak i naszych gości skoncentrowała na tym, co najważniejsze. To był nasz wybór. Po zaślubinach machaliśmy wszystkim z naszego małego autka i udaliśmy się w podróż poślubną, by móc dalej sycić się największym darem życia, jakim dla nas stało się małżeństwo.

Pisząc o pragnieniach nie poruszam wielu wątków z nimi związanych, nie jest to bowiem wyczerpująca rozprawa na temat ale dzielenie się swoim doświadczeniem, życiem i tym co uważam za najważniejsze w tej kwestii.

A za najważniejsze zawsze uważam kierowanie się miłością – wszystko w odpowiedniej kolejności.

 

bez-tytulu

 

 

 

9 myśli w temacie “Pragnienia czy oczekiwania – co wybieram.

  1. Bardzo podoba mi się Twój sposób pisania. I zgadzam się w całej rozciągłości z tym, że aby wyruszyć, trzeba poznać siebie, trzeba dokładnie się zastanowić nad tym, kim jesteśmy i czy żyjemy w zgodzie ze sobą. Podziwiam, że tak szczerze piszesz o swojej drodze i dzielisz się refleksjami. Myślę, że bez ustalenia naszego zestawu wartości i zasad a następnie życia w zgodzie z nimi będziemy się długo oszukiwać i żyć zasadami i pragnieniami innych ludzi, zamiast swoimi. Autentyczność górą! Przesyłam serdeczne pozdrowienia:)

    Polubienie

  2. ja miałam parę lat temu taki czas w życiu , że kupując rzeczy materialne stawałam się szczęśliwsza… ale tylko na chwilę… Potrzebowałam tak naprawdę miłości, drugiej osoby, która będzie ze mną. Po prostu. Bez względu na to co posiadam, a czego nie. Pragnienie posiadania rzeczy materialnych było jakby złudzeniem. Potrzebowałam czegoś, ale nie była to żadna z rzeczy, którą sobie kupiłam. Teraz to wiem.

    Polubienie

    1. Wiele razy wypełniałam wewnętrzną pustkę czymś. Jedzenie, fil, muzyka czy aprobata innych. Nic nie napełniło ostatecznie. Dopiero poznanie Miłosci bezwarunkowej i otwarcie na nia daje szansę pełni serca.

      Polubienie

  3. ładnie napisane…
    to prawda, kiedy wciąż spełniamy oczekiwania innych zaczynamy coraz bardziej oddalać się od samych siebie i coraz mniej siebie znać i rozumieć…
    I mimo, że bardzo często jest to okupione wielkimi staraniami z naszej strony, bliskim wciąż mało i wciąż są niezadowoleni – to taki paradoks, który trudno wytłumaczyć.
    Hmm co do braku wesela to pomysł dość nietypowy – z reguły nawet przy ślubie cywilnym jest obiad dla gości. Ale co tam, każdy robi według swojego uznania.
    pozdrawiam

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz