Bomba w raju czyli zamyślenia nad przemijaniem.

Ostatnie dni czerwca 1995 roku. Mój końcowy egzamin w szkole muzycznej i jednocześnie wstępny do szkoły średniej. Popisowy koncert. Zagrane pięknie, z polotem, profesjonalnie – podobno. Tym bardziej to zadziwiające, że wszystkie moje dotychczasowe egzaminy były pełne napięcia i wyuczonych taktów. Choć wygrane zawsze na bardzo dobry, to ciężko tam było szukać polotu. A teraz – to było coś ! Koncertowa aula. Wielka scena, a na niej fortepian i ja. Palce tańczą po klawiaturze, a salę wypełnia uniesienie. Jakieś mistyczne wręcz powietrze i wstrzymany oddech słuchaczy. Duma moich nauczycieli. Ukoronowanie siedmiu lat ciężkiej pracy. To był piękny dzień. Coś właśnie się kończyło. Wiedziałam że już tu nie wrócę i że to nieodwołalne. Przemija może jakaś szansa. Kończy się dzieciństwo pełne nut. Teraz zbliżało się coś nowego, ale nikt jeszcze nie wiedział o naszych planach. Pytano jaki wybieram dalszy przedmiot główny i fortepian mi odradzano, ponieważ „szkoda pracy, a wirtuozem nie zostanę”. Kiedy wychodziłam z budynku jeszcze patrzyłam, kto ze znajomych gdzie się dostał i widziałam też moje nazwisko. Mogłam wybrać co chciałam i miałam otwarte drzwi wszędzie, jednak los zadecydował inaczej.


Szykowałyśmy się do lotu. Ograniczona liczba bagaży była dość kłopotliwa. Ostatnie pożegnania ze szkołą i znajomymi. Zapewnienia, że będą pamiętać i słać listy. Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć i czego możemy się tam spodziewać. Nie była to wycieczka turystyczna, ale nadzieja na lepsze życie. Emigracja za chlebem.
Okęcie i odprawa. Kilka trudnych pytań wykrywających podobno terrorystów. Chyba ich nie przypominałyśmy, wiec wpuszczono nas na pokład. Pierwszy lot w życiu. Fantastyczny ! Pokochałam latanie i już marzyły mi się studia pilota boeinga. Mama natomiast była przerażona.  Na miejscu przywitali nas krewni. To była godzina 22 tamtejszego czasu. Kiedy otworzyły się drzwi klimatyzowanego lotniska, z ogromna siłą uderzyło w nas parne, duszne i gorące powietrze. To było tak gwałtowne i niespodziewane, że do dziś czuje to ciepło. Kiedy zawiozłyśmy nasze bagaże, ciocia powiedziała – ” to co, idziemy na miasto?” Jakie było moje zaskoczenie. Wszędzie gwar, taniec, radość świętowania. Życie tych ludzi się dopiero rozpoczęło. Kawiarnie pełne, promenadę nad morzem śródziemnym opanowały grupy tańczących ludzi. Byłam w raju – pomyślałam – i zapragnęłam już tam zostać. Izrael. Tyle myśli o nim. Tyle zasłyszanych historii. Tyle emocji.
Kolejnego dnia, dalsze oglądania miasta. Tel-Aviv, wszystko było inaczej niż sobie wyobraziłam. No i morze. Ach! Promenada wzdłuż niego, wiodąca do starego portu w Jaffie, gdzie z oddali górował mały kościół. Codzienne spacery, szum fal, smak słonej wody w ustach, a kolory nieba takie, których nigdy nie widziałam. Byłam szczęśliwa. Tu mogłam w końcu odetchnąć. Tu była wolność i przestrzeń za jaką tęskniłam. Mój własny raj. Nic mnie nie goniło. Nie miałam większych obowiązków. Beztroska. 

Sytuacja jednak się skomplikowała. Mama nie mogła znaleźć pracy i nie miałyśmy pieniędzy. Z dnia na dzień zostałyśmy wyrzucone na ulice. Pamiętam jak dziś. Nie ogarniałam, co się dzieje. Zostałyśmy same, mama płakała i mnie przepraszała. Wcześniej na szczęście udało się jej nawiązać kontakt z pewna starsza panią i to ona przyjęła nas na noc.

Pani Alina, polska żydówka z Krakowa. O sobie zawsze  mówiła że jest Polką. Szczupła staruszka, o wielkich niebieskich oczach. Rak zżerał jej płuca. Zamieszkałyśmy u niej, a mama zajęła się nią i domem. Pani Alina miała mieszkanie z dużym tarasem, takie zwyczajne, jakich wiele w Izraelu. Rozmawiałyśmy oczywiście po polsku, a ten język był także powszechny wśród jej krewnych i znajomych. Nawet papuga Pani Alinki mówiła po polsku, składając często dziwaczne zwroty, ku naszej radości. Zresztą wszędzie, gdzie by się nie wyszło na ulice, słychać było polska mowę. Polskie kawiarnie, sklepy, biblioteka. Pani z biblioteki powtarzała, że to kwestia dziesięciu lat i to zjawisko zniknie – „i nie będzie tu już drugiej Polski. Pokolenie pamiętające wojnę i mówiące po polsku odchodzi”. – Mówiła to z żalem, obawiała się jak będzie za te dziesięć lat. – „Wszystko przemija” – szeptała nad swoimi książkami. Miała racje. Dziś, kiedy pytam znajomych, którzy tam mieszkali jeszcze przed kilku laty,  to można było usłyszeć tam już tylko język hebrajski, angielski i ewentualnie rosyjski…
Podopieczna mamy była złotą kobietą. Niczego nam u niej nie brakowało. Opowiadała przeróżne historie o przedwojennym Krakowie. Pokazywała zdjęcia, na których zawsze trzymała papierosa w dłoni… Była piękna i młoda – „a dziś” – ubolewała – „nic nie zostało”. Ależ zostało! Jej serce i wielkoduszność uratowały nas. Załatwiła mi naukę w szkole francuskiej. Jednak długo tam nie wytrzymałam. Selekcja rasowa krótko mówiąc. Placówka zdominowana przez większość arabską, nie dawała żyć innym dzieciom. Byliśmy systematycznie bici i poniżani, i nikt nie ponosił za to żadnych konsekwencji. To była prywatna elitarna szkoła…a jednak. Na angielską nas nie było stać, wiec pozostało mi sprowadzenie podręczników z Polski i samodzielna nauka. Na razie się tym nie przejmowałam i korzystałam z piękna, które rozlewało się wokół mnie.
Trzynaście lat. Tyle wtedy miałam. Codziennie deptałam w stronę plaży. Szukałam nowych zakamarków i tajemniczych miejsc. Za wiele ich w mieście nie było, ale miałam swoje ulubione. Taka kawiarenka na rogu, z białego piaskowca. Park, do którego zawsze przylatywały kolibry. Nie daleki targ, z  samymi skarbami. I oczywiście Jaffa oraz plaża do niej prowadząca. Kolory, zapachy, smaki.
Pani Alina była słaba. Jeździłam z nią na chemioterapię i oglądałam z bliska jak cierpi człowiek. Słaby, zmęczony, zniechęcony. Gasła w oczach. Lekarze dorzucili jej jeszcze naświetlania.  -„Czy jest coś tam…no po śmierci?” – pytała moja mamę. Mama, która ma głęboką wiarę, zawsze jej potrafiła odpowiedzieć z nadzieja. Alinka bała się śmierci. Codzienność ją przytłaczała. Nie miała w sobie już motywacji do walki. Mówiła – „jestem stara, to kwestia czasu, na pewno umrę ,tylko nie wiadomo kiedy”. Żydzi których spotykałyśmy byli ateistami. Zarówno jej krewni, jak i nasi sąsiedzi. Wierzyli tylko w to co teraz i tu. W prace, rodzinę, przyjemności. Śmiali się z mojej mamy, która mówiła o życiu po śmierci. Uważali to za dziecinadę i banał. Jednak pani Alinka zdawała się wierzyć. Pytała, drążyła, jak człowiek poszukujący czegoś. Jakiegoś punktu, którego mogła by się złapać. Myśli, nad którą mogła się zatrzymać. Szukała celu, sensu, odpowiedzi. Widziała w swoim życiu tak wiele. Przeszła koszmar wojny i prześladowań. Głód i bieda. Brud i bezdomność. Teraz żyła w wolnym bogatym kraju, jednak traciła wszystko. Traciła życie i była bezradna wobec tego. Osamotniona.  Każdy umiera przecież…ale czy każdy żyć będzie ? Nie miała dzieci, by mogła zostawić  wspomnienia, czy nawet tych kilka starych zdjęć. Potrafiła jednocześnie korzystać z dni, które jej zostały. Czasem miała ochotę na lody, czy wieprzowe kotlety i jednocześnie prosiła, by nie mówić o tym kuzynce. Z pasją czytała kryminały i oglądała tenis ziemny. Martwiła się też o nas i zastanawiała, co z nami będzie jak odejdzie.

Jak co tydzień wybierałyśmy się z mamą na szuk (targ). Ten dzień był jakiś inny. Ja od rana byłam poddenerwowana i bardzo nie chciałam jechać. Musiałam mamie pomóc, więc z oporem, ale zgodziłam się. Ciągle jednak mamę poganiałam.  -„Wracajmy już do domu…szybciej”. W końcu mama uległa i do kilku miejsc już nie dotarłyśmy. Zwykle przechodziłyśmy obok wielkiej oszklonej restauracji, w której chciałam kiedyś zjeść obiad w dystyngowanym towarzystwie. Kiedy weszłyśmy z zakupami do domu, nagle rozległ się potężny huk. Pani Alina tylko cicho powiedziała. -„Zamach, to bomba”. Włączyłyśmy telewizor. Przed chwilą, samobójca wysadził się w powietrze przed restauracją. Dokładnie w tym samym miejscu, w którym kilka minut temu byłyśmy. Serce waliło mi strasznie. Mogliśmy zginąć… Telewizja relacjonowała, że szczątki ludzkie były porozrzucane. Wszędzie krew, krzyk, łzy. Raj przemienił się w piekło.
Podobno zamachy kiedyś były częstsze. Średnio kilka na miesiąc. Czy to w autobusach, czy innych miejscach najczęściej uczęszczanych. Zamachowcami byli zwykle Palestyńczycy, którzy walczyli w swojej wojnie przeciw Izraelowi. Zabijali przypadkowe osoby.
Po dwóch miesiącach był kolejny zamach. Zaczynałam rozumieć mentalność mieszkańców Izraela. Ich obronę za każdą  cenę. Niedawno odzyskaną  niepodległość chronili wszelkimi sposobami. Nie zgadzali się na żaden kompromis. Wet za wet. Oko za oko.
Zaczęłam się zastanawiać  –„a jeśli miałam zginąć w tym zdarzeniu”? Nie…widocznie nie miałam, skoro żyje. Dlaczego? Co ma się w moim życiu  wydarzyć? Rano wszystko było inaczej, a teraz? Każdy kiedyś umiera…
Już tak odważnie nie wychodziłam z domu, jak kiedyś. Udzieliła mi się ostrożność i lęk naszych sąsiadów. Po czasie jednak, doszłam do wniosku, że tak nie może być. Strach nie może wygrać! Nie mogę się kierować w życiu lękiem i obawą, że coś się stanie lub nie. Mogę wybierać. Nie zawsze dokonam dobrego wyboru, ale mogę i chce z tego skorzystać. Rozpoczęłam zatem odwiedzanie wszystkich miejsc, w których mogę już nigdy nie być. Betlejem, Nazaret, Jerozolima, Haifa i wiele innych.
Rok powoli mijał, a ja musiałam zmobilizować siły i zacząć się w końcu uczyć. Miałam do zaliczenia całą siódmą klasę.
Wracałam sama. Mama została jeszcze przy Alinie, ponieważ jej dni były policzone. Wróciła za kolejne pól roku, po jej śmierci. Odchodziła podobno spokojna, trzymając mamę za rękę.
A ja, kiedy wracałam patrzyłam przez okno samolotu i wspominałam. Niosłam w pamięci i sercu ten wyjazd. Tyle myśli. Tyle doświadczeń. Trudno to wszystko pomieścić w sobie.
Po wylądowaniu w kraju, moim pierwszym odczuciem była szarość i zimno jakie mnie zastało. To było lato – ale jakże inne.

  Mieszkanie puste. Zmobilizować się do codzienności. Nadać nowy rytm dniowi. Jestem tu sama. Babcia i ciotka przyjeżdżały kilka razy w tygodniu. Ale jednak sama. Trzeba szybko .

Egzaminy zdane. Ostatni rok nauki przede mną. Szkoła muzyczna…ech. Zmarnowana szansa. Ulotność chwil.  które już się rozpoczęło i trwa we mnie.

Życie moje, gdzie teraz mnie poprowadzisz?

29 myśli w temacie “Bomba w raju czyli zamyślenia nad przemijaniem.

  1. ale jak, to mieszkałaś zupełnie sama po powrocie mając te 13 lat? i myślisz że jak to na Ciebie wpłynęło? to chyba bardzo ciężko być samemu akurat kiedy zaczyna się ten najtrudniejszy czas dojrzewania…myślę że wtedy nastolatki choć się buntują, krzyczą i marudzą to potrzebują rodziców – bo tyle rzeczy zmienia się w tym wieku, że człowiekowi potrzeba jakiejś stabilności – domu.

    Uważam że rodzina powinna być oparciem zwłaszcza w trudnych chwilach, takim miejscem, gdzie można się schronić przed światem i naładować akumulatory życiowe. No i najważniejsze – rodzice powinni w nas wierzyć. Że nam się uda, że wszystko będzie dobrze, nawet jeśli na chwilę obecną na to nie wygląda. To nam daje przecież tyle siły, kiedy bliska osoba w nas wierzy. A zamiast wiary w nas rodzice często się tylko potrafią zamartwiać… To niestety w ogóle nie pomaga, tylko podcina nam skrzydła. Myślę, że bardzo trudno coś osiągnąć czy zmienić w życiu przy braku wsparcia ze strony bliskich osób.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Wsparcie jest bardzo ważne, sama obecność już, a nie tylko mówienie, co powinno się robić, a co nie. Sama mieszkałam krotko, przez kilka miesięcy, ale tak, na pewno miało to duży na mnie wpływ. Pamiętam, że chciałam sama mieszkać, ale tylko dlatego, że tak mi się wydawało będzie łatwiej. Rodzina przyjeżdżała często do mnie, ale jednak uczycie osamotnienia było.

      Polubienie

      1. Współczuję… a ja pamiętam miałam w dzieciństwie odwrotny problem – u mnie w domu nonstop ktoś był, a ja tak chciałam choć trochę pobyć sama! niestety zero szans na dodatek ściany bardzo cienkie, nawet w pokoju słyszałam rozmowy czy kłótnie rodziców, bo mój ojciec miał b.donośny głos. Pokój dzielony z siostrą – okropność, bo zawsze mi narzucała swoje zdanie ( była starsza) i musiałam słuchać jednej płyty którą ciągle puszczała a która wywoływała u mnie straszną depresję (taka muzyka instrumentalna bez głosu ludzkiego – czułam się jakbym wylądowała na innej planecie, gdzie nie ma żadnych ludzi! )
        Za to moja najlepsza koleżanka coś jak Ty – u niej nigdy nikogo nie było, była wciąż sama i zawsze przychodziłam do niej – ona zadowolona, że ma towarzystwo, ja zadowolona, że mam spokój od rodziny :) jak to nieraz życie jest zabawne, ktoś ma dokładnie coś, czego Ty potrzebujesz :)

        Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz