Z bliskością na TY.

Festiwal bliskości (więcej), na który wpadłam jednego popołudnia spowodował, że rozpoczęłam dość trudną i skomplikowana wędrówkę po mapie swego serca. Żałuję, że w tym roku nie stać mnie było na poświęcenie temu wyjątkowemu wydarzeniu więcej mojej obecności i zaangażowania. Ufam, że jeszcze uda mi się to nadrobić w przyszłości.

Każde tego typu spotkanie wyzwala w człowieku masę najróżniejszych emocji. Kiedy słucha się doświadczeń innych osób, można zestawić je ze swoimi i wziąć wyraźną poprawkę. Warto również zweryfikować poglądy na ważne tematy, lub ubogacić się w nowe spostrzeżenia. Odświeżyć myślenie rozmawiając i słuchając o historiach znajomych i tych całkiem innych niż nasze. W każdy razie można wykorzystać kolejną okazję by przyjrzeć się temu, co mamy w środku.


Kiedy mówię: BLISKOŚĆ,

zaczynam mieć gęsią skórkę. Pierwsze moje skojarzenia to odczucie przyduszającej obecności – nic przyjemnego. Niestety każde odczucie czy skojarzenie, które w nas się tworzy, jest związane z doświadczeniem, które już posiadamy. Nieświadomie zaczyna w nas pracować to, co usłyszeliśmy jako dzieci lub to, czego nie usłyszeliśmy. Bowiem zarówno obecność, jak i jej brak, mają równie silny na nas wpływ.  Nie jest to determinizm, bo sama wiem, że przy odpowiedniej świadomości i pracy, można sporo pozmieniać w tych mechanizmach. Jednak zawsze pierwsza reakcja czy odczucie są niezależne od nas i demaskują prawdę. Później dobrze by było, gdyby przyszła refleksja, pytanie – dlaczego takie są moje odczucia, skojarzenia, czy pamiętam jak to było kiedyś? Nasze odbieranie świata jest zależne od bardzo wielu czynników. 

Kiedy życie boli trochę bardziej, niż zwykle.

Moja historia życia przymusiła mnie do tego, aby głębiej zainteresować się sprawami człowieka. Tego jaki jest i dlaczego w dany sposób postępuje. Dlaczego ja – posiadam taką, a nie inną emocjonalność, co mogło być tego powodem, oraz jak mogę to zmienić, aby nie bolało tak bardzo. Nabyta wiedza i doświadczenie spowodowały, że zaczęłam szerzej patrzeć na ludzkie sprawy i z większym wyczuciem. Kiedy większość trudów związanych z moim życiem się rozwiązało, napotkałam nowy. Dotyczy on mojej córeczki. Zaczął się on koncentrować wokół jej trudności związanych z adaptacją w tym świecie. Nie są one, na tym etapie jej małego życia jeszcze diagnozowane, ale na podstawie obserwacji można jedynie je podejrzewać. Zmusza mnie to do dalszych poszukiwań i odnajdywania rozwiązań, a tym samym wniknięcia w siebie.

Nasze życie nafaszerowane jest mnogością dostarczanych nam bodźców. Mózg nieustannie odbiera i przetwarza informacje, które docierają ze świata zewnętrznego. Zmysły bombardowane są na przemian, bądź jednocześnie doznaniami wszelkiego typu. Tworzą w ten sposób skomplikowany system zależności. Wszystkie dane, które zdążyły do nas dotrzeć są analizowane, sortowane i tworzą jeden obraz danej sytuacji. Czasem mam wrażenie, że trudno je zamknąć wyłącznie w tych nam znanych i podstawowych zmysłach, jakby było tego więcej. Odbieranie świata jest na tyle skomplikowane, że trudno poprzestać na tych pięciu. One są podstawą i nikt temu nie przeczy, jednak ci, co zgłębiają tajniki człowieka, widzą, że to nie wystarczy. Tworzą nowe pojęcia, które definiują kolejne     obszary ludzkich zdolności lub braków, dysfunkcji i zaburzeń. Komplikują człowieka jeszcze bardziej – jakby za mało był skomplikowany. A może raczej patrzą inaczej, szerzej, poznają i rozświetlają to, co było nieodkryte lub nienazwane. Dostrzegają, że jeśli któryś ze zmysłów lub układów ich wzajemnej współpracy działa nieprawidłowo, może prowadzić to do zaburzeń w zakresie tzw. integracji sensorycznej. Jej tworzenie oraz doskonalenie odbywa się w pniu mózgu – części ośrodkowego układu nerwowego. Jeśli następują jakiekolwiek zakłócenia w dopływie bodźców lub nawet ich brak, a wystarczy niedobór, to dochodzi do zaburzenia całego procesu integracji zmysłowej. Za każdym razem, kiedy informacje przetwarzane są nieprawidłowo, system nerwowy reaguje niewłaściwie. Czym to może skutkować?
Począwszy od niepokoju, drażliwości i problemów ze snem niemowląt, przez trudności, szkolne, społeczne, problemy z koncentracją, zaburzenia snu – co w efekcie może prowokować całą gamę problemów natury emocjonalnej. Osoby które posiadają zaburzenia przetwarzania sensorycznego nieprawidłowo interpretują odbierane bodźce takie jak dotyk, dźwięk czy ruch. Jedni mogą czuć się nadmiernie pobudzeni ilością bodźców (np. hałas, dotyk, zbyt wiele wrażeń wzrokowych), inni – poszukiwać intensywnych doznań sensorycznych (np. duże zapotrzebowanie na kontakt fizyczny, przytulanie, wskakiwanie na inne osoby, gryzienie, problem z wyciszeniem się), a jeszcze inni – wykazywać kolejne symptomy (np. wycofanie, lękliwość, brak wiary we własne możliwości).
Integracja sensoryczna jest skomplikowanym procesem, w którym układ nerwowy musi poradzić sobie z odbieraniem informacji od wszystkich zmysłów (dotyk, układ przedsionkowy odbierający ruch, czucie ciała, czyli propriocepcja, węch, smak, wzrok i słuch),  organizować je, interpretować tak, by mogły być wykorzystane w konkretnym działaniu. U większości z nas ten proces przebiega automatycznie, natomiast u osób z zaburzeniami przetwarzania sensorycznego dzieje się jednak inaczej. Tak jak w każdej trudności, chorobie czy zaburzeniu – życie staje się batalią, aby nie bolało tak bardzo.

Czy u mnie nastąpiły jakieś zaburzenia w przetwarzaniu informacji? Zapewne nie jedno ;) Ale chcąc rozwikłać ta zagadkę muszę

opowiedzieć tę oto historię:

Mama i córka. Jedyne odniesienie dziecka i samo dziecko, które odwzorowuje wszystko co widzi, słyszy i czuje. Matka zalewa pocałunkami, pieszczotami, nadając im wymiar ogromnej miłości i prawie jedynego sposobu jej wyrażania. Dziecko prawie zlane emocjonalnie z najbliższą osobą, nie wyobraża sobie zaprzestania tych objawów miłości. Każda dłuższa rozłąka jest traumatyczna, bo mały człowiek nie potrafi żyć bez mamy. Kiedy nadszedł czas dłuższego rozstania, niezrozumienie tej sytuacji oddzielenia, powoduje zachwianie fundamentów. Bliskość staje się bolesna tak samo, jak moment rozstania. Im bliżej, tym później bardziej boli rozłąka. Następuje pewne wycofanie w relacji. Matka zaczyna nieświadomie domagać się coraz więcej czułości i pieszczot, a dziecko zaczyna czuć się przymuszane do miłości. Już nie ma miejsca na spontaniczne gesty, bo przeważnie wcześniej słychać  – „a przytul”, – „pocałuj”. Bliskość staje się ciasną i przymuszającą obecnością. Obecnością, która wymaga „dowodów” miłości, nie dając miejsca innym „dowodom”, niż te konkretnie wybrane. Tak narasta niechęć, przesyt i odczucie nadmiaru – aż do bólu. Nie dostrzeganie potrzeb i w konsekwencji budowanie świata całkowicie odrębnego od matki, ale napędzanego złością i pragnieniem bycia „całkiem innym”. Czy to możliwe? Tak, ponieważ każdy ma inny temperament. Może ktoś chłonąłby z radością i wzrastał w tej kąpieli przesytu. Ja natomiast dusząc się, umiałam zareagować tylko zamknięciem. Miałam dosyć. Im bardziej byłam naciskana i przymuszana, tym opór budował się mocniejszy i trwalszy.

W konsekwencji

nigdy nie przepadałam za nadmiarem bodźców dotykowych i jestem z tych niedotykalskich. Dzisiaj pewnie i mnie sklasyfikowano by jako pewien okaz do poprawienia – niewątpliwie – no cóż, sama bym sporo pozmieniała. Zapewniam, że ta przypadłość to nic przyjemnego. Ja po prostu bliskości nie lubiłam, a jeszcze bardziej się  jej bałam. Sytuacja, kiedy ktoś chce się z tobą witać „na misia”, a ty z grzeczności „odmisiasz”, nie mając za bardzo ochoty, to jeszcze nic strasznego. Ale moment, w którym poznajesz swojego przyszłego męża, a kark ci sztywnieje z bólu i ze strachu drżysz, to już większy problem. Choć przytulanie z czasem zaczęłam znów lubić, to dotykanie po twarzy no i całowanie… Ech. Co za niefart dla męża. I myślę, że to nie tyle nadmiar bodźców w dzieciństwie, bo każde dziecko potrzebuje jak najwięcej czułości i bliskości, ale raczej przekraczanie  moich granic i nieumiejętne wyczucie, kiedy należy zmodyfikować miłość i dostrzec mnie w tym wszystkim. Naturalna potrzeba bliskości została gdzieś zgubiona. Aktualnie też daje mi to w kość, choć nie tak bardzo jak kiedyś.  Najbardziej cierpią ta tym jednak najbliżsi, a w szczególności moja mama, bo na niej wszystkie moje reakcje obronne się wyładowują. Niestety było i jest to  przez nią rozumiane tak, że „nie kocham”, bo nie okazuję tej miłości w taki sposób, jaki ona pragnie. Póki co, obie się uczymy siebie na nowo i nie do końca jeszcze potrafimy zmienić nasze relacje.

Przełomem

w całym tym zamieszaniu, było spotkanie z moim aktualnym (którego nie zamierzam zmieniać) mężem. Szczerze mówiąc byłam załamana. No nie samym spotkaniem, ale tym, jak reaguję w jego obecności. Kiedy jednoznacznie próbował naruszyć moje granice – które były daleko większe, niż metr na metr – zaczynałam panikować. Nie dlatego, że był obok mnie ktoś dla mnie ważny, ale dlatego, że mój organizm zdawał się tego w ogóle nie akceptować. Wysyłał mi milion komunikatów na sekundę w stylu – „alarm, naruszają twoją przestrzeń! Uciekaj, bo będzie boleć!”. Ciało mówiło mi to, czego emocjonalnie nie potrafiłam wyrazić i wypowiedzieć. Wystarczyło, że popatrzył na mnie, że chciał przytulić. Sama jego obecność była dla mnie jak tortury. Wszystko we mnie walczyło. Ciało z uczuciami, myśli z pragnieniami. Co się właściwie działo? Mówią, że to tzw. objawy somatyczne, czyli wszystko to niewyrażone w nas, zostaje wyrażone przez ciało. Strasznie sztywniał mi kark, od tego się zaczynało, a potem drżałam na całym ciele. Jakieś przejmujące zimno nie dawało mi spokoju. Było mi strasznie wstyd i nie wiedziałam jak mam to tłumaczyć. Została mi tylko szczerość. Z każdą rozmową, z każdym dniem, gdy problem zdawał się narastać, nie dawałam za wygraną. Któregoś wieczoru mocno się popłakałam, bo myślałam, że już zawsze tak będę reagować. Najgorsze było dla mnie przekonanie, że to nieodwołalne i muszę jakoś z tym żyć. Usłyszałam wtedy od zaprzyjaźnionej osoby, że to będzie topnieć, znikać z czasem, i że w tym naszym (moim i jego) spotkaniu, wszystko co mnie dręczyło do tej pory- odpłynie. Nie wierzyłam – a tak się stało. Została przełamana bariera. Było to naruszenie moich granic, jednak z uwzględnieniem mnie i za moją zgodą, bezinteresowność i akceptacja mojej sytuacji, nie danie za wygraną, i wiele innych, pełnych miłości gestów spowodowało, że zostało złamane „zaklęcie”. Po dwóch tygodniach od poznania mojego Księcia, wszystkie dolegliwości ustąpiły. Zadziwiające… 

Dzisiaj,

czasem trudno zmienić swój wizerunek i przyznać się do potrzeby bliskości, skoro tak długo było się tą „twardą babką”, która „powinna” sobie poradzić ze wszystkim.  No właśnie… A ja też potrzebuję bliskości, tylko bardzo trudno mi jest o nią prosić, i równie trudno mi ją przyjmować – no jestem człowiekiem  – jednak. 

Skoro bliskość prawdziwej miłości – obecność człowieka, który pokochał mnie bez względu na moje lęki i obawy, bez względu na to wszystko co przeżyłam – stała się tak ważnym momentem mojego życia, to może powinnam dać jej większa szansę? Pozwolić bliskości, aby przemieniała także moje dzisiejsze życie. Zaprosić ją najpierw do swojego serca, bym później mogła obdarzać nią innych.

Prawdziwa bliskość

To przede wszystkim akceptacja tego, że jesteś. To miłość ubrana w gesty, słowa, reakcje. Nie oceniająca  czy oczekująca odwzajemnienia. To miłość, która JEST przy Tobie. Być blisko to znaczy znać potrzeby kochanej osoby i wybiegać im naprzeciw. To wiedzieć, że słabość istnieje, dlatego wspomagać i dodawać sił, kiedy się pojawia. To pomoc w rozprostowywaniu skrzydeł do lotu. To dzielenie wszystkiego wg. miary miłości, a nie sprawiedliwości. To przekraczanie granic wyznaczonych przez rozsądek.

Bliskość, to jedno serce z miłością.

33 myśli w temacie “Z bliskością na TY.

  1. we wrześniowym numerze magazynu Sens był ciekawy artykuł o rodzeństwie. Jaki wpływ na człowieka ma kolejność urodzenia, jak to determinuje i określa osobowość. Również jak to jest kiedy w małżeństwie pobierają się np osoba najmłodsza i najstarsza w rodzinie i co z tego wynika. Polecam

    Polubienie

    1. Ależ oczywiście :) Przecież nikt nie rodzi się zimnym draniem, pojawiamy się wszyscy na świecie jako słodkie rozkoszne dzieci, ufnie patrzące na świat. Tylko potem obudowujemy serce pancerzem, żeby nikt nas więcej nie zranił. a więc w środku zimnego drania siedzi taki mały słodki dzieciak, tylko życie go przysypało gruzem. Trzeba go odgruzować i wyciągnąć na światło dzienne, choć pewnie będzie się troszkę na początku opierać :)

      Polubione przez 2 ludzi

  2. Zdecydowanie polecam przełamywać tego typu bariery zwłaszcza z najbliższymi. Okazją do przytulania unikatowość sobie czułości są zwykle chwile dnia codziennego – łatwo je wykorzystać. Gdy nie uda się komuś stworzyć bliskości ze swoimi dziećmi w najmłodszych latach, pózniej juz sie tego nie naprawi: bedzie chłodno i bez porozumienia! Tak wynika z moich doświadczeń .

    Polubione przez 1 osoba

      1. No właśnie to jest bardzo ważne, żeby matki skupiając się na dzieciach nie zapominały o mężu. Niektóre zapominają, że to mąż ma pierwszeństwo, że to z nim mają budować więź która jest podstawą rodziny i to z nim zostaną, podczas gdy dzieci będą dorastać i się usamodzielniać. Dzieci są najszczęśliwsze, kiedy widzą jak rodzice się kochają, to im daje poczucie bezpieczeństwa.

        Polubione przez 2 ludzi

  3. Doskonale cię rozumiem. Też byłam kiedyś niedotykalska. Choć nie wiem czemu? Nie przypominam sobie, żeby ktoś kiedyś przekraczał moje granice. W każdym razie udało mi się to przepracować. Też pomogło powolne „łamanie barier” za moją zgodą.

    Polubione przez 2 ludzi

    1. Jak już napisała Emi, podobno rodziny się już z określonym profilem sensoryczny. To część naszej osobowości. Każdy jest inny i jakie to ciekawe poznawać sie wzajemnie, docierać, badać. Kochać konkretnie tą, a nie inną osobę, ze wszystkim, co ma i czego jej brak.

      Polubione przez 1 osoba

      1. O tak, pięknie to wyraziłaś.
        Powinniśmy być dla siebie oparciem i uzdrowieniem swoich zranień.
        Dobre małżeństwo ma silną więź i jest bardzo blisko.

        Nie chodzi tylko o zbliżenia fizyczne, które tez są bardzo ważne i mają funkcję więziotwórczą, ale również o bliskość psychiczną. I myślę, że bardzo ważna jest rozmowa – trzeba rozmawiać zwłaszcza o tych trudnych sprawach, mówić co nas boli, bo nieraz druga strona nie ma pojęcia. Czasem musimy powiedzieć drugiej osobie, jak chcemy być kochani…

        Ale faktem jest, że do małżeństwa trzeba się dobrze przygotować, jeśli chcemy by było naprawdę udane. Musimy omawiać wszystkie tematy, również a nawet szczególnie te trudne – typu seks, wychowywanie dzieci, po to właśnie by wyprostować wszelkie wyboje które mogą się potem pojawić.
        I tak, zgadzam się że trzeba się powoli, nieraz w trudzie docierać, nic nam samo z nieba nie spadnie.

        Polubione przez 2 ludzi

  4. Zaczytałam się wczoraj i dopiero dzisiaj zostawiam komentarz. Lubię czytać o tym, jak ludzie pokonują swoje lęki, jak z nimi walczą, na swoje sposoby, ale walczą. Podziwiam za siłę!
    Bardzo fajnie się Ciebie czyta, będę wpadać częściej :)

    Polubione przez 2 ludzi

  5. A ja jestem z tych co uwielbiają się przytulac i ściskac ze wszystkich sił,i tarmosić, i miętosić :-) to mój profil sensoryczny a mój mąż niestety jest z tych nadwrażliwcow niedotykalskich niestety :-( ale przeciwieństwa się przyciągają:-))))

    Polubione przez 2 ludzi

    1. Oj to prawda, przyciągają się :)
      No ja też się lubię tulić, targać za włosy, bawić w noski-eskimoski i jeździć drugiej osobie ręką po twarzy :) aha jeszcze wskakiwać facetowi na barana i obejmować go od tyłu w pasie :)
      czytałam nawet że to ich kręci, bo się wtedy czują jak prawdziwi mężczyźni podobno :)
      nieraz tak jest że druga strona ma opory, bo jest do tego nieprzyzwyczajona, ale po jakimś czasie może to jej się nawet spodobać.

      Polubione przez 1 osoba

    2. Lubię zapamiętywać śmieszne słowa a miętosić i tarmosić są po prostu niesamowicie zabawne :) (ciekawe czy obcokrajowiec by je wymówił). Cały dzień się z nich śmieję :)
      Ciekawy temat w ogóle, interesujące wpisy, myślę że takie tematy o cielesności, bliskości i seksie są potrzebne, bo rzadko poruszane, nieraz obłożone jakimś tabu i owiane jakąś niezdrową tajemnicą, a przecież każdego z nas dotyczą…

      Polubione przez 2 ludzi

  6. Świetny wpis. Zgadzam się właściwie ze wszystkim. Ja tez byłam długi czas taka niedotykalska, ale jak to potem przepracowałam to znów przegięło mnie w drugą stronę – a może chciałam nadrobić stracony czas, w każdym razie bardzo lubię się teraz przytulać. Oczywiście nie z każdym, ale są takie osoby, do których mnie ciągnie siła, której po prostu nie potrafię się oprzeć ;) jak taki gigantyczny magnes :)
    Zresztą myślę, że wszyscy potrzebujemy dotyku, uścisku, poklepania po plecach w trudnej sytuacji. Mamy to w sobie zakodowane od tysiącleci, człowiek jest zwierzęciem stadnym i jesteśmy tzw noszeniakami trochę jak małpki bo po urodzeniu nie potrafimy chodzić i mamy muszą nas nosić blisko przy ciele. Skóra jest największym ludzkim organem a dzieci które są często głaskane, przytulane, pieszczone są zdrowsze i bardziej odporne (choć potrafię zrozumieć, że mały człowiek przyduszany uściskami mam, babć i cioć może wyrobić w sobie niechęć do dotyku czy też reakcję obronną.)

    Kiedy jesteśmy z kimś blisko i się czule dotykamy, to czujemy się bezpiecznie i wtedy wytwarza się oksytocyna (taki hormon zaufania w płynie), która to sprawia że się przywiązujemy do siebie a więc czujemy się jeszcze lepiej, jest nam błogo i dobrze – tak to mądrze wymyśliła Matka Natura :)
    Faktem jest że nieraz nawet bez dotyku patrzymy na kogoś i coś fajnego fruwa w powietrzu :)

    Ale zgadzam się że nieraz trudno się uwolnić od naszego wizerunku. Być może wszyscy mają nas za twardzielkę, silną i niezależną osobę, a tu nagle zaczynasz się robić miękka jak budyń…Co tam, przyznajmy się do tego, żaden wstyd, wszyscy się zdziwią no trudno, teraz takie jesteśmy i już ;)

    Polubione przez 2 ludzi

  7. Kiedy przeczytałam tytuł i początek Twojego tekstu natychmiast zobaczyłam scenę z początków wspólnego życia z moim mężem. To nie ma nic wspólnego z tym, co napisałaś, ale się podzielę.
    Mieszkaliśmy na obrzeżach miasta i nie mieliśmy samochodu. To było tuż przed Bożym Narodzeniem. Potrzebowaliśmy choinki. Niewiele myśląc wzięliśmy moje stare sanki i poszliśmy do miasta. Droga wiodła przez ogrody działkowe.
    Scena, która mi się przypomniała to droga powrotna. Jest jasny dzień i pada śnieg. Jest cicho słychać tylko ten śnieg i odgłos sunących sanek. Krzysztof ciągną sanki, a ja szłam z tyłu, żeby zabezpieczać choinkę przed zsunięciem się. Pachniała.
    Nic nie mówiliśmy. On się do mnie od czasu do czasu odwracał i uśmiechał się, a ja uśmiechałam się do niego.
    Pamiętam doskonale, jaka byłam w tamtej chwili szczęśliwa i spokojna. Tamten spokój i ten błogi stan i to bycie razem w tej krótkiej chwili.
    Takie chwile się powtarzają, zdarzają się, sami je tworzymy i razem tworzą coś niesamowicie ważnego. Nawet pomimo trudnych chwil, które są nieuniknione.
    Dopiero wczoraj do Ciebie trafiłam moja imienniczko :-) i nie poznałam jeszcze wszystkiego, co napisałaś, ale bardzo się cieszę, że do Ciebie trafiłam.

    Polubione przez 3 ludzi

  8. Każdy z nas doświadcza świata inaczej i mamy do tego prawo. To uczucie dyskomfortu powinno nas pchać w stronę odnalezienia pomocy. Jeśli czujemy się z czymś źle to musimy próbowac to zmienić. Rozumiem bardzo Twoje słowa… Wiele czasu zajęło mi uczenie siebie i mojego ciała, co to jest miłość i bliskość

    Polubione przez 2 ludzi

Dodaj komentarz